Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Więcej szczegółów znajdziesz w naszej Polityce prywatności.
Proponuję eksperyment. “Obiektem” badania będą ludzie i trzeba zadbać o etyczną stronę całego przedsięwzięcia. Wybieram więc eksperyment myślowy - ja postawię problem, wspólnie (choć każdy z osobna) sformułujemy możliwe rozwiązania, a potem każdy z Was dla samego siebie będzie mógł odpowiedzieć na postawione w problemie pytanie.
Stawiam takie oto pytanie: co byś zrobił(a) na moim miejscu?
Eksperyment przeprowadzany jest w sali szkolnej, w czasie przeznaczonym na zajęcia. Jesteś tam jedyną osobą dorosłą, oprócz Ciebie w sali przebywa 14 dzieci w wieku 7 - 10 lat. Jesteś - czego łatwo się domyślić - nauczycielem, który do przerwy obiadowej odpowiada za edukację przebywających z nim dzieci. Sprawa wydaje się prosta - przyszedłeś na zajęcia przygotowany. Siedziałeś przecież nad tym pół niedzieli, żeby na poniedziałek znaleźć lub zrobić wszystkie materiały. Nic skomplikowanego - nie są to pierwsze zajęcia, jakie masz przeprowadzić w tej grupie dzieci. Znacie się jak łyse konie, należy więc wykluczyć element skrępowania, się poznawania się czy badania terenu. Warunki idealne.
Około godziny 8.30…
…staje się dla Ciebie jasne, że sytuacja się z lekka komplikuje. Jeden z uczniów przyniósł do szkoły gumki do robienia bransoletek - wokół niego zebrali się chłopcy, wszyscy zasiedli przy stole i zaczęli dziergać biżuterię. Nieobecność dwóch uczennic powoduje, że trzecia czuje się osamotniona. Inne dziecko ma trudny poranek. Reszta zajmuje się swoimi sprawami, jedni bardziej, inni mnie wyspani. I niby jak łyse konie, niby na luzie, jednak te "zakłócenia" zmieniają nieco fabułę przewidzianą w scenariuszu.
Trzeba sprawami zająć się po kolei, jedna na raz.
Chłopców można raczej zostawić bez wyrzutów sumienia. Siedzą przecież spokojnie, rozmawiają sobie niczym przy łuskaniu fasoli. Jeden drugiemu pokazuje, jak przekładać gumki, żeby wyszedł “ten taki fajny ścieg”, trzeci liczy, ile potrzebuje gumek, żeby bransoletka była idealnej wielkości, a właściciel pilnuje, coby mu za wiele tych gumek nie zabrali (a wszystko uprzejmie i z szacunkiem, rzecz jasna).
Od czego Ty byś zaczął?
O godzinie mniej więcej 9-tej…
… sprawa trudnego poranka jednego z dzieci rozwiązuje się “sama”. Przyszła najpierw jedna, potem druga koleżanka. Po przywitaniach i niezbędnych tłumaczeniach, że spóźnienie było wynikiem poniedziałkowego korka, dziewczyny usiadły przy stole i zaczęły tworzyć dla siebie nawzajem zadania matematyczne. Na mnożenie i takie tam. Poranne smutki zostały zażegnane - rozmowa z bliskimi osobami dobra jest na wszystko. Szczególnie taka nad problemami matematycznymi.
Problem nieobecności koleżanek w szkole rozwiązać może czytanie książki, co też zrobiła wspomniana wyżej uczennica. Siedzi na sofie i czyta. Po prostu. Nie przeszkadza jej szum rozmów innych osób w sali, więc ja też bym jej nie przeszkadzała.
A Ty?
Ani się obejrzysz…
… a już mamy n zegarze 9.30. Nie no - myślisz sobie - czas zacząć zajęcia. Bierzesz głęboki wdech, żeby poinformować o swojej decyzji dzieci, kiedy jedno z nich niezauważenie, niemal bez widocznych gołym okiem ruchów otwiera śniadaniówkę. Nie trzeba długo czekać, żeby pozostali się do niego przyłączyli i rozpoczęli wspólne II śniadanie.
To co, wkraczasz? Powiesz, że to już przesada, że przecież mieli od rana tyle czasu, żeby coś zjeść, a nie teraz, kiedy właśnie zamierzałeś rozpocząć zajęcia? Czy jednak pozwolisz im zjeść to śniadanie, żeby głodni nie chodzili?
Tymczasem wskazówki zegara uparcie prą do przodu.
Przy jedzeniu bardzo przyjemnie się rozmawia - przyznasz chyba. Trudno zrozumieć zasadę, jakże często praktykowaną jeszcze w placówkach oświatowych, że przy jedzeniu się nie rozmawia. Toż to tortura, siedzieć przy stole z innymi osobami i nie móc się do nich odezwać. Przeżuwać w milczeniu.
No dobrze, dzieci w końcu zjadły, posprzątały po sobie, a na zegarze 10-ta z minutami.
To może teraz? Masz jeszcze dobrą godzinę na to, żeby przeprowadzić przygotowane zajęcia.
Komplikacji jednak następuje ciąg dalszy.
Okazuje się, że podczas jedzenia jedna grupka dzieci wpadła na pomysł, żeby stworzyć mapę, taki plan jakiegoś miasta. Będą sklepy, szkoła, jakieś domy, ulica… No miasto. Po śniadaniu nie oglądają się na Ciebie, rozkładają kartki, długopisy, ołówki i pisaki. I zaczynają swój plan przekuwać w czyn! Rysują, mierzą, wymyślają jakieś historie mieszkańców. Zaraz, zaraz, a co się dzieje w tym kącie? No nie! Jedna z dziewczyn ćwiczy rysowanie. W istocie, kroczy w tym rysowaniu ku mistrzostwu, kreśli postaci, litery, widać, że sprawia jej to wielką przyjemność. Dwóch chłopców konstruuje samolot z papieru. Nie jakieś tam banalne origami - budują model z brył, które tworzą według swojego pomysłu, dbają o szczegóły - tu silnik, tam zapadki… A wspomniani wyżej panowie zasiedli do swoich bransoletek
i dosłownie przepadli.
Dobrze Wiesz, że mogą tak do obiadu, przez całą godzinę.
Problem? Widoczny jak na dłoni.
Dzieci same organizują sobie czas i musisz to w którymś momencie przerwać, jeśli chcesz przeprowadzić przygotowane wcześniej zajęcia.
Masz co najmniej dwa wyjścia.
Jestem naprawdę ciekawa, co byś zrobił(a). Jak wyglądałby ten dzień w Twojej grupie, gdybyś to Ty był(a) na moim miejscu.
A tak przy okazji: jak myślisz, co ja zrobiłam?
Pozdrawiam
RR