Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Więcej szczegółów znajdziesz w naszej Polityce prywatności.
Tak, wiemy o tym. Słyszeliśmy. Dociera do nas to i owo kanałami różnymi, najczęściej tymi mało oficjalnymi. Wieść gminna niesie, że w Sparku dzieci przez pierwsze (co najmniej) 3 lata swojej edukacji niczego się nie uczą.
Spotkajmy się.
Temat uczenia się bądź nie (bez względu na to, czy mówimy o Sparku czy o innej szkole) jest tematem na książkę, a nie posta. Przyjmuję jednak to wyzwanie, tylko żeby to zrobić muszę mieć pewność, że pojęcie to rozumiemy (w najwęższym choćby zakresie) mniej więcej tak samo.
Szkoła jest po to, żeby się w niej uczyć.
Na potrzeby tego tekstu proponuję ograniczyć pojęcie “uczenia się” do tego, które odbywa się w szkole. Od razu też proszę o wybaczenie wszelkich uogólnień, jakie - przeczuwam to z boleścią - niewątpliwie się w tym tekście pojawią. Jak zatem wyobrażam sobie, że większość z Was uczenie się rozumie i po czym rozpoznaje, że się odbywa?
Uwaga, zaczynam zgadywanie.
Doświadczenie uczy mnie, że dla rodziców 7-latka (i starszych dzieci też) bardzo ważnym jest, żeby ich dziecko uczyło się - wybaczcie uproszczenie - pisać, czytać
i liczyć (kolejność dowolna). Lista ta bywa bardziej rozbudowana, przed czasownikami pojawiają się przysłówki typu szybko, ładnie, płynnie - żeby wymienić tylko kilka. Jeśli dziecko przyswaja sobie te umiejętności, to rodzic śpi spokojnie, nie martwiąc się o przyszłość swojego dziecka.
Przyszłość dziecka.
Nie będę się kłócić - umiejętność czytania, pisania czy liczenia (znowu upraszczam) z pewnością pomagają człowiekowi przechodzić przez różne życiowe wyzwania. Spróbuję zatem ustalić, jak statystyczny rodzic rozumie wyzwania, przed jakimi w przyszłości stanie jego dziecko. No cóż, stawiam dolary przeciwko orzechom, że wizja ta jest ściśle związana ze szkołą, a więc z rozwiązywaniem zadań (nie tylko matematycznych), zdobywaniem stopni i - najważniejsze - ze zdawaniem egzaminów. Jeśli tak jest w istocie, to trudno się dziwić, że rodzic zaczyna się niepokoić, jeśli podejrzewa, że dziecko nie uczy się w szkole pisać, czytać i liczyć. Spróbuj napisać rozprawkę bez umiejętności pisania. Albo przeczytaj lekturę obowiązkową na wyznaczony termin nie potrafiąc szybko i płynnie czytać. I nawet jeśli zastosujesz tutaj wybieg w postaci audiobooka, to już na egzaminie taki trik nie przejdzie. Jak przeczytasz ze zrozumieniem zadanie polegające na przeczytaniu ze zrozumieniem? Jak odpowiesz na pytania związane z tekstem nie przeczytawszy go uprzednio z uwagą (że o napisaniu odpowiedzi bez umiejętności pisania nie wspomnę). A maturę? Jak zdasz rozszerzenie, zresztą - jak zdasz poziom podstawowy z matematyki nie potrafiąc dodawać, odejmować, mnożyć i dzielić?
Obrazy.
Myślę sobie, że skoro “w Sparku dzieci niczego się nie uczą”, to musi to być jakoś widoczne. Przecież ktoś, kto wysnuwa taki wniosek, po czymś to rozpoznaje, prawda? Spróbuję więc - na zasadzie kontrastu - opisać obrazy, po których statystyczny rodzic rozpoznaje, że jego dziecko czegoś się jednak uczy.
Obraz nr 1: dziecko siedzi przy stole i ćwiczy pisanie. Codziennie. Najpierw kreśli szlaczki, potem ćwiczy kaligrafowanie poszczególnych liter, by następnie - poprzez sylaby, wyrazy i zdania - przejść do pisania pierwszych tekstów.
Obraz nr 2: dzieci siedzą przy stołach, na których leżą podręczniki, wszystkie otwarte na tej samej stronie. Uczniowie kolejno czytają na głos po fragmencie tekstu
(i znowu: najpierw sylaby, potem wyrazy…).
Obraz nr 3: dzieci ćwiczą “słupki”. Dodają i odejmują, poszerzając (nie według własnego widzimisię, tylko zgodnie z planem nauczycielki) zakres swoich działań o coraz większe liczby. W odpowiednim czasie dochodzi mnożenie w pamięci i - co oczywiste - dzielenie. Co jakiś czas mierzą, ważą, odmierzają, porównują, zapisując swoje działania w postaci - nomen omen - działań.
Obraz nr 4 nie istnieje bez podręcznika i ćwiczeń. Dziecko uczące się wypełnia ćwiczenia. Regularnie. Wyznaczone przez nauczycielkę i zgodnie z poleceniem. Ćwiczenia przeznaczone dla klas pierwszych kończy wypełniać z końcem klasy pierwszej, analogicznie postępując z ćwiczeniami dla klas drugich i trzecich.
Na obrazie nr 5 dzieci uczą się języka angielskiego (wskazane, aby był to jeden z co najmniej dwóch nauczanych języków obcych). Jak to wygląda? No proszę spojrzeć: dzieci powtarzają słówka za nauczycielką, nazywają to, co widzą na obrazku, śpiewają, wierszyki recytują, a wszystko to dopełniają elementy z obrazu czwartego - podręczniki i ćwiczenia.
Jak mi poszło?
Obrazów takich z całą pewnością jest więcej. Zgaduję, że to właśnie dzięki oglądaniu takich scen rodzice wnioskują, że ich dzieci się czegoś uczą. Możliwość zobaczenia uspokaja. Przyszłość dziecka, jego dalsza edukacja, kariera i powodzenie w życiu prywatnym jawi się w lepszym świetle. Trafiłam? Czy to właśnie brak takich obrazów powoduje, że ludzie myślą, że w Sparku dzieci w ogóle się nie uczą? Że nic nie robią?
Nie zamierzam podważać ważności procesu uczenia się. Wręcz przeciwnie, wysoko cenię tę właściwość ludzkiego mózgu, podziwiam i uważam za jedną z najważniejszych. Czym więc Spark zasłużył sobie na sławę szkoły, w której dzieci niczego się nie uczą?
Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w następnym “wejściu antenowym” :).
RR